Nie wiem, ale się wypowiem. Chyba każdy z nas słyszał to stwierdzenie. Byłoby zabawne, gdyby nie było prawdziwe. Niestety opisuje ono smutną rzeczywistość w relacjach projektant / agencja reklamowa – zleceniodawca.
Większość produktów i usług wymaga przekonującej do zakupu otoczki marketingowej. Koncepcje graficzne, zdjęcia, teksty, video, kolory, kompozycja… cała masa elementów związanych bezpośrednio ze stroną wizualną biznesu. To wszystko trzeba zaprojektować, a następnie wcielić w życie.
Istnieją specyficzne relacje pomiędzy ludźmi zajmującymi się kreacją i tymi, którzy decydują o losach powstałej twórczości. Ludzi tych zwie się klientami. Osobniki te niezależnie od wykonywanego zawodu oraz posiadanej wiedzy twierdzą, iż mają kompetencje agencji reklamowej. W konsekwencji graficy, fotografowie, operatorzy, montażyści itd. otrzymują instrukcje, od osób delikatnie mówiąc odklejonych od rzeczywistości.
I tak projekt przybiera pewną formę, ulega szeregu modyfikacjom, aż w końcu dochodzi do momentu prezentacji powstałego dzieła. Oczywiście akceptacja projektu nie przychodzi bezboleśnie. Klient zazwyczaj nie spieszy się z informacją zwrotną, gdyż ocena zazwyczaj należy do szefa. Wszyscy pracownicy firmy, począwszy od prezeza, poprzez wice prezesa, kierownika, szeregowego pracownika, a skończywszy na pani recepcjonistce, muszą wypowiedzieć się na temat otrzymanego z agencji reklamowej projektu.
W zależności od atmosfery w firmie opinie mogą przybrać różną formę. Poddańczą, gdzie niczym jak za partyjnym komisarzem pracownicy podążają za opinią najwyższego i nieważne jest, że u większości widok projektu powoduje torsje, ale skoro szef uważa, że takiego cuda w firmie jeszcze nie było od czasów Gierka, to oczywiście cały zespół powinien mu grzecznie przyklaskiwać i tak się dzieje.
Druga forma to nieodparta chęć udoskonalenia jakże nieudanego w mniemaniu szefa projektu. Cała kadra, niczym legendarny Dream Team angażuje się w proces poprawy. Pan palacz pomiędzy ładowaniem węgla studiuje historie sztuki, sekretarkę już od dawna nie bawią rozmowy telefoniczne, tylko ogarnia Photoshopa, a portier Władek odkrył w sobie miłość do kodowania.
Tylko niestety najgorsze jest to, że “gromowładny” po tak dogłębnie przeprowadzonej analizie przez zespół “ekspertów”, zazwyczaj postanawia wszystkie zasłyszane sugestie wcielić w życie. I tak kolejne dni są przepełnione radosną twórczością nad dziełem zapierającym dech w piersiach. Osobliwe projekty są jednocześnie minimalistyczne, ale zawierające wszystko, co tylko przyjdzie do głowy, stonowane i jednocześnie pełne żywych kolorów itd. Powstaje po prostu jedno wielkie gówno.
Nie bądźmy tak pesymistyczni. Zapewne jakieś inne scenariusze się zdarzają. Bo przecież w końcu powstają dobre projekty.
Oczywiście, że tak. Oprócz przytoczonych sytuacji powstają projekty, nad którymi od razu dział marketingu wznosi same “ochy” i „achy” i każdy w firmie spytany o opinie odpowiada szczerze „rewelacja”. Tylko czy tak naprawdę te opinie kogokolwiek powinny obchodzić?
Na krótką metę zapewne tak. Klient jest zadowolony, bo zamknął szybko projekt. Grafik i fotograf również nie płaczą z tego powodu. Szef agencji reklamowej chodzi z bananem na ryju, bo hajs się zgadza… tylko jakoś dziwnym trafem, zapomniano tutaj o kimś najważniejszym – konsumencie. To właśnie on jest kluczową osobą w tym przedsięwzięciu zwanym biznesem. Jest człowiekiem, który sfinansuje wszystkie działania zaangażowanych w cały ten proces osób. To on powinien wyrazić swoją opinię, na temat wizualnej części projektu. No tak, tylko jego tu nie ma i skoro nie zapuka nam do drzwi, to powinniśmy się oprzeć na opinii dostępnego otoczenia. No, ni chuja.
Przenieśmy analogicznie te specyficzne relacje projektant – zleceniodawca na obszar medycyny. Wyobraź sobie pacjenta przychodzącego do gabinetu lekarskiego.
– Panie doktorze co mi dolega?
– Ma pan chorą wątrobę.
– Nie, nie, nie, cóż pan wygaduje. Znam siebie i wiem, że mam chory wyrostek, pan się nie zna. Wczoraj rozmawiałem ze szwagrem i sąsiadką i oni też mówili, że to na 100% wyrostek robaczkowy.
Skoro to już ustaliliśmy, to ja panie doktorze teraz wytłumaczę, krok po kroku jak trzeba przeprowadzić operacje… o zaczyna pan tutaj, pierwsze cięcie…
Jak to dla Ciebie brzmi?
Warto poznać przyszłych konsumentów, by móc dostarczyć im produkt w formie jakiej oczekują. Zamiast przepalać budżety na kolejne godziny poprawek, lepiej przeprowadzić badania fokusowe i dogłębnie zrozumieć swoją grupę docelową. Czy nam się to podoba czy nie to konsument jest tutaj szefem wszystkich szefów.